„Bóg DLA MNIE chce szczęścia” – świadectwo Magdy z warsztatów ewangelizacyjno-misyjnych

Czułam się niegodna. Niegodna, by myśleć o sobie, że jestem godna szacunku, skoro moje życie nie jest godne podziwu. A popełniłam w życiu wiele rzeczy, które w moim odczuciu oddaliły mnie od Boga i w moim przekonaniu wykluczyły mnie z grona osób zasługujących na Bożą miłość. Ale któregoś razu w kaplicy u Misjonarek nad tabernakulum przeczytałam słowa: „Pragnę dla Ciebie szczęścia”. I zrozumiałam. Bóg DLA MNIE chce szczęścia. On mnie chce. On o mnie walczy. ON.

On jest w tych wszystkich ludziach, których spotkałam na warsztatach. Bardzo mocno czułam, że ONi chcą dla mnie szczęścia, że ONi chcą słuchać mojej niegodnej historii, że ONi chcą towarzyszyć mi w mojej drodze. Że ONi mnie pragną, że ONi pragną mojego szczęścia.

Zrozumiałam, że bycie sobą z wątpliwościami, problemami i grzesznością nie przeszkadza mi być z ludźmi w wierze. To, że nie wierzę, tak jak wyobrażam sobie, że powinien wyglądać „ideał wiary”, nie znaczy, że nie wierzę wcale i że nie jestem godna by przebywać z innymi ludźmi, którzy za wierzących się uważają. Ja się nie uważałam. Uważałam, że Czegoś szukam. Dzięki innym zrozumiałam, że to czego mniej lub bardziej świadomie szukam to, wciąż – nieśmiało powiem – Bóg. A że szukam Go w ludziach, codzienności, małych gestach dobroci, fascynacji światem, nie było dla mnie wystarczające, żeby uważać się za osobę wierzącą. Bo moim obrazem wiary były zimne mury kościoła, teksty modlitw i Pisma Świętego, którego słów nie rozumiem, surowe przestrzeganie zasad, które ten Kościół narzuca. I na warsztatach zrozumiałam jak bardzo się myliłam. Odkryłam, że Bóg jednak nie mieszka tylko w kościele i trudnych czasem tekstach z Pisma, że jest w ludziach i zwykłej codzienności. Zrozumiałam, że przykazania i zasady nie są po to, aby mówić nam jak surowy jest Bóg, lecz dlatego że Bóg zostawił nam swoje przykazania, aby to nam było lepiej w naszej codzienności i że to On pragnie dla nas szczęścia poprzez życie zgodnie z Jego przykazaniami.

Bóg mieszka tam gdzie ludzie się chcą. Gdzie przyjmują Cię do swojego domu, dają kapcie i zapraszają do kuchni na herbatę. I można poczuć się chcianym, akceptowanym, można po prostu być. Trwać z drugim człowiekiem. Tak jest w domu u Misjonarek.

Bóg jest tutaj. Dokładnie w tym miejscu, w którym jestem. Urzekło mnie ostatnio jak w domu Misjonarek, już wchodziłam do kaplicy, otworzyłam drzwi i jeszcze w progu rozmawiałam z Izą – jedną z sióstr. I zdałam sobie sprawę, że nie ma granicy „normalnego życia” i bycia w kościele. Jeśli przyjmujemy Boga to On po prostu jest. Dokładnie wtedy gdy jedną nogą byłam już w kaplicy, a drugą w pokoju rozmawiając jeszcze o przyziemnych sprawach, zrozumiałam, że Bóg nie oddziela się od naszej codzienności, naszych relacji, rozmów, problemów dnia codziennego, tylko jest w nich.

I owszem, dla niektórych Kościół to są i będą mury budynku, w którym unosi się woń kadzidła i jest pełno świętych obrazów. Kościół to mniej lub bardziej rozumiany sens modlitw. Kwestia spojrzenia na wiarę poprzez wyjście z ograniczających mnie schematów dała mi nadzieję na to, że ja też należę (wciąż jednak nieśmiało) do Bożej Rodziny. Zrozumiałam, że Boga nie można zamknąć w żadnym schemacie, że On jest poza jakimkolwiek wyobrażeniem na Jego temat.

Od dawna wierzę, że życie składa się z przypadkowych zdarzeń, które przypadkowe nie są. Wierzę, że to, co wydaję się przypadkiem, jest tak naprawdę częścią jakiegoś „planu”, który jest po to, abyśmy mogli przez różne wydarzenia w naszym życiu rozwijać się, myśleć, czuć, doświadczać i mimo wszystko iść na przód. Moja przyjaciółka mówi, że Przypadek, to drugie imię Boga. Może więc te nieprzypadkowe przypadki, to Boży plan na nasze życie?!

Poza tym zawsze jesteś godzien!

Izabela.fink„Bóg DLA MNIE chce szczęścia” – świadectwo Magdy z warsztatów ewangelizacyjno-misyjnych