W ojczyźnie, przed wyjazdem, zaskoczyli mnie ludzie pragnący wylecieć do Peru. Byłem w szoku, że Siostrom licznie udało się zgromadzić młodzież o tak wielkich sercach. Podobnych mi wiekiem, o których ogół społeczeństwa nieczęsto ma wyrobione stereotypowe zdanie ludzi kierujących się raczej przyziemnymi sprawami, goniących za dobrą zabawą ponad wszystko. A przecież przed poznaniem przyszłych misjonarzy myślałem podobnie. Równie duże wrażenie wywarło na mnie wsparcie i życzliwość otrzymane od parafian z różnych części pomorza. Rozmowy pełne życzeń o szczęśliwą podróż do dziś dźwięczą w pamięci. Były potrzebne bo dla wielu wylot do Peru był drogą w nieznane. Miesiące, a dalej tygodnie minęły błyskawicznie, a potem jeszcze dwa dni marszu z bagażami po kolejnych lotniskach.
I znaleźliśmy się w Limie, mieście kontrastów. I spotkaliśmy ludzi żyjących nieskończenie inaczej od nas Europejczyków.
Widziałem w oczach moich przyjaciół jak zbierają w sobie kolejne doświadczenia, jak próbują udźwignąć trud matki kilkorga dzieci codziennie przemierzającej kilometry betonowych schodów, ścieżek i skał, aby dostarczyć im wodę i zapewnić byt. Wszyscy odwiedzaliśmy izby o ziemistym gruncie, składające się z kilku ścian i improwizowanego dachu. W środku kilka łóżek, podstawowe przedmioty umożliwiające codzienne funkcjonowanie, czasami trochę chłamu przytarganego z ulicy i najczęściej mama z dziećmi. Z ojcami bywa różnie, często ich nie ma, jak są to pracują na ulicy od rana do nocy, albo piją.
Dotknęliśmy tamtej rzeczywistości, ale czy mogliśmy ją zmienić?
Nie oszukuję się, nasza praca była symboliczna. Cokolwiek od nas, była to kropla w oceanie potrzeb. Mimo to wdzięczność ze strony poznanych ludzi była autentyczna. Widziałem prawdziwą radość napotkanych osób. Te obrazy zostaną ze mną na długo, będę się z nich uczył doceniać co mam dzisiaj. Przypomnę sobie tę lekcję, za każdym razem kiedy jakieś wyjątkowo błahe sprawy spróbują podkopać mój nastrój, albo moich bliskich, mojej rodziny.
Po tych trzech tygodniach słowo „familia” nabrało dla mnie nowego silniejszego znaczenia. Rodzinne więzi pomagają przetrwać wielu najbiedniejszym. Kolejne pokolenia troszczą się o siebie nawzajem. Co prawda nie jest to reguła, w bario żyją również ludzie samotni, ale porównując z Europą, moglibyśmy naśladować wiele zachowań tam występujących.
Czuję że podczas podróży otrzymałem więcej niż zaoferowałem od siebie. Ten „dar” chciałbym rozdać tutaj, w Polsce. Mój horyzont został poszerzony, a serce nabrało szacunku dla wartości życia drugiego człowieka.
Mateusz
Dodaj komentarz