Zosia brała udział w międzynarodowym wolontariacie misyjnym dla studentów w Peru/Limie, chętnie dzieli się z nami swoim doświadczeniem:
To, co zapamiętam z Peru najbardziej, to wszystkich poznanych tam ludzi. Ich dobroć i życzliwość mnie wzrusza i uświadamia, że tak niewiele trzeba mieć, żeby dać. Pomimo beznadziejnej rzeczywistości, gdzie brak podstawowych środków do życia to tylko widoczny czubek góry lodowej problemów, z którymi ci ludzie mierzą się na co dzień, czułam od nich wiele dobra i troski. Zmartwień Peru jest wiele i często wynikają one z siebie nawzajem. Przepracowani rodzice – pracujący od rana do nocy na utrzymanie, nie mają czasu na wychowywanie dzieci, więc zajmuje się tym ulica. Przed oczami mam obraz z niewielkiego turystycznego miasteczka. Wieczorem ojciec wyszedł na chwilę przed drzwi służbowe restauracji, w której był kucharzem, by choć na chwilę móc przytulić się do swojego synka, który pod te drzwi podszedł. Takich widoków było dużo więcej: dziewczynka odrabiająca zadanie domowe na parapecie w kawiarni, gdzie pracuje jej mama; chłopiec bawiący się w sklepie; dzieci w chustach na plecach mam, które spacerując, sprzedają drobne słodycze i ręczne robótki. Wiecznie zapracowani rodzice i dzieci zostające w przedszkolach do późnych godzin wieczornych to codzienność dla większości rodzin.
Przed misją wiedziałam, że jest tu ciężko — ludzie nie mają co jeść, ale nie wiedziałam, z czym związany jest zły stan ekonomiczny rodzin. Przemoc seksualna, rabunki, prostytucja dotykają wszystkich, nawet tych lepiej usytuowanych z dobrą sytuacją ekonomiczną. Brak opieki medycznej — nie masz pieniędzy — umierasz. Nie ma znaczenia, że twoja choroba jest powszechna i łatwa do wyleczenia. Mógłbyś przeżyć jeszcze wiele chwil w swoim życiu, ale tutaj jest ci to zabierane. Życie ludzkie tutaj nie ma takiego znaczenia. Mam wrażenie, że tych ludzi tutaj naprawdę nie spotkało wiele dobrego, nie mają takich wspomnień. Całe życie mieszkają na wzgórzu w domku z blachy z całą rodziną na jednym materacu, z kilkoma kocami. Oni tutaj nie żyją — starają się przetrwać.
Wiara jest w nich bardzo silna, wierzą, że jest jakiś cel ich udręki, że to się kiedyś skończy i zaznają spokoju, bez walki o przetrwanie. Nieważne, czy harujesz ponad swoje siły, nie wyjdziesz z biedy — nie mają żadnych perspektyw na polepszenie swojej sytuacji. Edukacja bezpłatna wcale nie pomoże ci w znalezieniu lepiej płatnej pracy. Szkoły publiczne, zwłaszcza na prowincjach, nie nauczą cię podstawowych umiejętności takich jak liczenie. Na szkoły prywatne nie masz pieniędzy. Jesteś tego niewolnikiem i twoje kolejne pokolenia również będą tak działać, bo to się nie kończy. Okrutność świata, którego ci ludzie doświadczają, mnie przeraża; bezsilność wobec wyższości, brak perspektyw uświadamiają niesprawiedliwość. Jak obce jest to dla mnie, przecież tyle razy słyszałam: „Chcieć to móc, wszystko jest możliwe, jeśli tylko tego wystarczająco mocno pragniesz”. Te zasady tutaj nie działają. Wierzę, że kiedyś Peru stanie się lepszym miejscem — dzięki bezinteresownej pomocy innych ludzi oraz zaangażowaniu rządu w życie mieszkańców. Mam wrażenie, że ci ludzie podczas misji dali mi o wiele więcej, niż ja im mogłam dać. Niezwykła otwartość i serdeczność, pomimo tak okrutnego otaczającego świata, z którą się spotkałam, daje mi wiele refleksji i pozostanie ze mną na długo.
Dodaj komentarz